"Wstałem rano i postanowiłem, że od dzisiaj będę Masterem. Lub Panem albo Domem (Dominem?). Oczywiście z przez duże "My", "Py" i "Dy". Dlaczego? Bo mogę! Mogę i chcę. A skąd taki pomysł? Powiedzmy, że znudziło mi się już na ostro i od tyłu. To umie każdy. Ja natomiast mam większe ambicje. W końcu jestem Samcem Alfa, Samotnym Wilkiem, "mam tę moc!", jak śpiewała Elsa. Co wiem na temat dominowania? Wszystko!
Z resztą co tu trzeba wiedzieć? Najważniejsze to wiedzieć, że się jest Masterem. Być do tego urodzonym i stworzonym. Ze mną właśnie tak jest, tylko dopiero dzisiaj mi się zachciało. Reszta jest prosta. Od teraz każdą poznaną kobietę trzeba nazywać suką. I traktować jak sukę. Od razu na wstępie pokazać, kto jest Panem, a kto sługą. Ma być bezwzględnie posłuszna. Dlaczego? Bo jestem Masterem!
Suka wykona każde moje polecenie, spełni każdą zachciankę, zniesie najbardziej wymyślną karę. Oczywiście będę ją lał, im mocniej tym lepiej. Jak zasłuży i jak nie zasłuży. Będzie moją seks zabawką do spełniania dowolnych fantazji. A jak nie będzie chciała? To jej powiem, że nie jest prawdziwą uległą, kopnę w dupę i znajdę następną. Dlaczego? Bo nikomu nie muszę się tłumaczyć. Bo jestem Masterem!"
W powyższym tekście próbowałem postawić się w roli "klasycznego mastera", jakich wielu spotykałem i spotykam na swojej drodze w taki czy inny sposób. I zapewne jest to obraz przejaskrawiony i uproszczony. Niemniej trudno mi sobie wyobrazić inny sposób "jego" myślenia i inne motywacje. Pierwotna chęć dominacji, poczucia władzy bez większej refleksji po co i dlaczego? Bo mogę. Nie będę tu wnikał w przyczyny "powstania mastera", choć tak to sobie wyobrażam. Coś zobaczył, gdzieś "żyłka pękła" i postanowił, że będzie dominował. Oczywiście "doklei" tą dominację pod hasło "BDSM". Iii... i już. We wszechświecie właśnie pojawił się nowy Pan i Władca kobiecych ciał i dusz.
Zastanawia fakt, dlaczego to takie proste? Nazwałem się dominującym i nim jestem. Nawet nie dobrym czy złym. Po prostu się nazwałem i każdy (a właściwie każda) MUSI mi wierzyć na słowo. Żebym mógł nazwać się kierowcą, muszę skończyć kurs i pokazać prawko. To samo z inżynierem, lekarzem itd. A tu wystarczy słowna deklaracja i własne przekonanie, że tak jest. I co najciekawsze - wszyscy w to wierzą. A przynajmniej powinni.
Od chwili "samouświadomienia" dominujący osobnik zaczyna kreować rzeczywistość. Własną i cudzą. W oparciu o niekwestionowane poczucie władzy i nieomylności (nazywane przez niektórych w skrócie "samozajebistością") rusza na podbój świata. Wirtualnego i realnego. Teraz każda nowo poznana kobieta jest jego suką. On ma być traktowany jak Pan. Z oddaniem, uwielbieniem i z... szacunkiem. Każda próba zburzenia jego idealnie ułożonego świata, który nagle stał się "Jego Haremem", jest traktowana jako nieposłuszeństwo lub zniewaga. Zapytałaś "dlaczego nazywasz mnie suką?" lub "co wiesz o BDSM"? Właśnie próbujesz "pyskować", podważyć "masterski autorytet". Jeszcze ostatnia szansa. Przeproś i padnij na kolana. Nie chcesz? Spadaj. Następna. Dlaczego? Bo on jest masterem.
A teraz wróćmy do przykładu kierowcy. Może zdobyć prawo jazdy, ale nie jeździć. Być kierowcą wyłącznie z nazwy i dokumentu. Niemniej bez praktyki, doświadczenia i umiejętności to tylko puste słowo. A żeby nazwać się kierowcą, zwłaszcza "dobrym", nie wystarczy wstać rano i tego stwierdzić. Więc kto weryfikuje i ocenia umiejętności kierowcy? Pasażerowie i inni uczestnicy ruchu. Ale nigdy on sam! Owszem, poczucie własnej wartości jest ważne, może wierzyć, że "jestem najlepszy". Ale finalnie nie jest w stanie ocenić tego obiektywnie. Potrzebuje kogoś, kto powie "sprawdzam". I wystawi mu ocenę. Co więcej - ona będzie subiektywna. Ale dopiero ona daje kierowcy podstawę do stwierdzenia, że w ogóle nim jest. Czy jest kierowcą, czy "małpą za kółkiem". A czy dobrym, czy złym...
Owszem, dominujący nawet gdyby chciał, kursu, certyfikatu ani innego "papiera" zdobyć nie może. Niemniej przez moment załóżmy hipotetycznie, że jest taka opcja. Master zrobił kurs organizowany przez krajowe Biuro Dominacji Surowców Mięsnych. Trochę teorii - filmy na pornhub i nauka na pamięć skrótu BDSM. Praktyka - wiązanie szynki i napierdalanie półtuszy wieprzowej. Zdał i dostał certyfikat. Zrobił skan, zarzuca sieci w sieci. Startuje do potencjalnej uległej i pokazuje swój "dyplom". Stwierdzając, że "jestę masterę, na kolana suko!". Już widzę reakcję koleżanek...
Dlaczego więc dominujący mężczyźni pozwalają sobie na takie działania? Bo nikt nie jest w stanie zweryfikować pustych słów. I często nawet nie próbuje. Przyjmuje fakt, że oto mamy do czynienia z "panem i włatcą". Skoro tak mówi, to tak musi być. Oczywiście żaden "papier" też by tutaj nie pomógł... A jak jest naprawdę?
Weryfikacją jest jedynie ocena uległej. To ona i tylko ona może stwierdzić, czy jesteś dominujący, czy nie. Nazwanie się "masterem" to wydmuszka, pusta deklaracja, czek bez pokrycia. Rola dominującego niesie ze sobą wiele przyjemności ale i zobowiązań. Opieka, zapewnienie bezpieczeństwa, odpowiedzialność. Oraz najważniejsze - szacunek i zaufanie. Którego nie dostajesz na starcie. Na nie trzeba zapracować. A to, czy jesteś godny zaufania i szacunku, czy czuje się przy tobie bezpieczna, może ocenić wyłącznie Ona. Uległa. Tego nie zastąpi żaden rozkaz ani najbardziej władczy wzrok. Jeśli poczujesz jej szczere oddanie, kiedy oceni i uzna, że jesteś Jej Panem, naprawdę staniesz się władcą duszy i ciała. Tak, tak, nie rób zdziwionej miny, to dla ciebie pisałem ten tekst, Masterze...